Maria Pinińska-Bereś
Gorsty i wieże (1994)
Gorsety powstawały w połowie lat sześćdziesiątych. Odrzuciłam wtedy warsztat rzeźbiarski, a także całą strefę materiałową związaną z tą dyscypliną. Działałam intuicyjnie, jednak przyświecało mi przekonanie, że muszę te wszystkie perfekcjonizmy, nabyte umiejętności i normy warsztatowe odrzucić. Że powinnam czerpać z siebie, bo wszystko co w sztuce było w koło odwoływało się albo do przeszłości, albo do tego co przychodziło ze świata. Nie poszukiwałam zachodnich katalogów czy pism, jak naówczas uczyniło wielu.
Czerpać z siebie, to znaczy z własnych przeżyć i doświadczeń, a moje „ja” było przecież kobietą. I tej młodej dziewczynie i kobiecie przyszło dorastać w specyficznych warunkach, w rodzinie ultrakatolickiej, której głową ze względu na wojenne śmierci był patriarchalny senior, ukształtowany jeszcze przez wiek XIX. Nie oszczędzono mi żadnej cechy losu kobiecego, z którym walczyły później feministki. Szczególnie splot religii i fobii płciowych był mieszanką piorunującą. By ocalić swoje ja musiałam być zrewoltowaną. Sztuka jawiła mi się jako domena wolna, wyzbyta konwenansów, przymusów, jako sfera kreatywnej, niezafałszowanej projekcji osobowości.
Odkryłam „Gorsety” jako formy przystawalne do ciał, ale nie będące ciałami. Co więcej były one formą konwenansu narzuconego kobiecie, kształtującą ją w sposób wymagany przez patriarchalne społeczeństwo.
Formowały i ciała, i dusze.
Czyniły kobiety uległymi, ułożonymi w specyficzny sposób i kalekimi psychicznie.
Postrzegłam jeszcze jeden aspekt „Gorsetów”. Pokolenia kobiet, a więc ukształtowana zawartość gorsetów, odchodziły w mrok niepamięci, i pozostawały skorupy, tak bliskie tym ciałom, a tak dla ich ofiar katorżnicze. Czy ofiary się buntowały? Czy zdawały sobie sprawę ze swego zniewolenia? Między „Gorsetami” a „Wieżami” upłynęło wiele lat, powstawały różne cykle prac. Początkowo z masy papierowej i tkaniny, następnie z tkaniny wypychanej, modelowanej na konstrukcji z drewna, w większości miękkie i pokryte acrylem. Tak się składa, że ta wystawa ujawnia zarówno pierwsze na „nowej drodze”, jak i dokonania ostatniego czasu.
Wieże jawią się w „Oknach”, a także żyją w przestrzeni. Są uplasowane między rzeźbami fallicznymi a architektonicznymi. Mają cechy i jednych, i drugich.
Dlaczego Wieże?
Bo są, bo prowokują, bo tak sterczą. Te architektoniczne są pełne zagadek, szczególnie wieże wodociągowe. Od lat moje oczy biegły do zdewastowanej wieży na północnych krańcach Krakowa. Czy będą ważne dla mojej twórczości? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Chyba dopiero duża retrospekcja wyłoniłaby te naważniejsze cykle i prace.
VIII 1994