Jerzy Hanusek: Młot na egzystencjalistów (1991)

(Recenzja z wystawy „Maria Pinińska-Bereś”, Galeria Teatru STU, ul. Bracka 4. Luty – marzec 1991, „Czas Krakowski”, 16-17 marca 1991)

 

Sądzę, że dobra sztuka — jako bezinteresowny owoc egzystencji — jest w twojej istocie zawsze egzystencjalna, nawet jeżeli sami artyści głoszą coś przeciwnego. Nie zawsze jednak podejmuje egzystencjalną tematykę. Lata 80., które ludziom przyniosły gorycz i uczucie bezradności, w polskiej sztuce wezbrały falę zainteresowania taką tematyką. Egzystencjalizm tych czasów zrodzony jest myśleniem raczej o śmierci i krzyżu niż o miłości i kwiatach; jest to raczej religijność jezuicka niż franciszkańska. Zasadnicze przesłanie to groźne memento mori; obrazy krążą wokół kilku tematów: bezbronna naga postać wobec surowego świata, wykrzywiona cierpieniem twarz, sylwetki skręcone bólem lub uspokojone śmiercią. Czytelność tych egzystencjalnych póz jest znakomita, jednak przekaz rzadko wykracza poza banał.

Całkowicie odmienną postawę twórczą reprezentuje Maria Pinińska-Bereś. Problematyka egzystencjalna zawsze była w jej sztuce silnie obecna, jednak nie w postaci dających się łatwo zidentyfikować tematów. Wydaje się, że te dwie postawy są różne od siebie jak ogień i lód: ich spotkanie kończy się sykiem i kłębami pary. Pinińska walczy bronią urokliwą: obuchem jej młota jest różowa poducha, trzonkiem różowy wijący się wąż. Właściwie jest to tylko niegroźne piórko, którym artystka łaskocze nazbyt uduchowione i wyniosłe miny. Nieduża wystawa w galerii Teatru STU nie daje pełnego obrazu tej twórczości. Na niewielkiej przestrzeni ustawiono kilka rzeźb, na ścianach wiszą robocze rysunki świadczące, że droga do ostatecznego kształtu prac prowadzi przez szereg odrzuconych wariantów. Zwraca uwagę tworzywo z którego Pinińska buduje rzeźby: obłe, mięsiste, cielesno-organiczne kształty, naładowane energią sprężonej gąbki; miękkie kontury fantazyjnie powycinanej sklejki; wypchane pokrowce z aplikacjami i marszczeniami. Egzotyczne kwiaty o zmysłowo rozchylonych wargach, dwuznaczne ciasteczka, wyuzdane kompozycje pościelowe. Fizyczne własności użytych materiałów i wydobyte z nich kształty tworzą razem język plastyczny nasycony zmysłowością i aluzyjnym erotyzmem. Jest to język, który nie będąc w najmniejszym stopniu wulgarnym, potrafi wyrazić biologiczną wulgarność natury i duchową wulgarność cywilizacji, tak skwapliwie zakrywane przez nas uduchowionymi makatkami. Więcej: konstatujemy z zaskoczeniem, że wpadliśmy to pułapkę — formy są na ogół neutralne i niewinne; demony tkwią w nas samych.

Maria Pinińska-Bereś rozważa egzystencję w jej wymiarze intymnym. Czy zresztą jest w ogóle jakaś inna? Jest to egzystencja obdarta z zewnętrznych póz; lub może raczej wszystkie pozy są tu przeźroczyste: nie służą do zasłaniania lecz do odsłaniania. Jest to egzystencja, której świadectwo daje się samemu sobie, lub szeptem w konfesjonale. Pinińska widzi ją ostrym, świdrującym spojrzeniem: taką jaka jest, a nie taką; jaka być powinna według różnych nauk. A jest ona podwójnie paradoksalna: już nie zwierzęca a jeszcze nie całkiem duchowa; oraz już duchowa a jeszcze zwierzęca. Utajone cierpienie rodzi się stąd, że nasza zwierzęcość jest naszym nałogiem: nie możemy i nie chcemy bez niej żyć. Pragnęlibyśmy jednak, żeby tym nałogiem była duchowość. Spojrzenie artystki jest wyraźnie zdeterminowane przez płeć, często wysoce drażniące dla mężczyzny. Porozumienie jest trudne. Egzystencja obu płci rozwija się obok siebie, złączona nałogami podarowanymi przez naturę, ale równocześnie rozdzielona jest nieprzenikliwą szybą, jak to w prezentowanym na wystawie Podwójnym Egzystencjarium.

copyright Fundacja im. Marii Pinińskiej-Bereś i Jerzego Beresia, 2022 | made by studio widok

maria
pinińska
bereś