Jerzy Bereś
Nowa treść (1991)
(Tekst ukazał się w Conditio humana a sztuki współczesne, Materiały Ogólnopolskiego Seminarium Estetycznego, Zakład Estetyki Instytutu Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 1991, s. 7-12)
Nie będzie to odczyt, ponieważ nie piszę takowych. Również nie będzie to wykład, gdyż nie mam także pod tym względem doświadczenia – nigdy, nigdzie nie wykładałem. Przedstawię natomiast pewne swoje przemyślenia, które zatytułowałem „Nowa treść”. Pragnę je zawrzeć między dwoma hasłami, będącymi tytułami dwóch książek, dwóch dzieł. Tytuły te to „Trud istnienia” prof. Kazimierza Dąbrowskiego i „Nieznośna lekkość bytu” Milana Kundery. Nie chodzi mi o cytaty z tych dzieł, lecz o przekaz zawarty w ich tytułach. Określa on postawę jednostek wobec otaczającego świata, w którym każdy z nas jest uwikłany.
Pozostawiając „Trud istnienia” i „Nieznośną lekkość bytu” jako biegunowe punkty odniesienia, nawiążę do wywodu Edmunda Husserla o podwójnym „Ja”: pierwotnym, biologicznym i transcendentalnym czyli oczyszczonej świadomości. Kiedy zastanawiam się nad rozumowaniem Husserla zawsze przychodzi mi nieodparta myśl powołania trzeciego „Ja” – może trochę z przekory, a może dla wyczerpania problemu. Byłoby to „Ja zawodowe”, które w ciągu rozwoju cywilizacji i kultury umacnia wciąż swoją obecność. To właśnie „Ja zawodowe” powoduje dużo zamieszania, deformując niekiedy nawet bardzo jasne rozumowania. Bo jak inaczej można wytłumaczyć słowa, które padły z ust wybitnego logika ks. J.M. Bocheńskiego. Powiedział on, że „człowiek to gówno”, przecinając tym samym Chrystusa na pół i zapędzając się na pozycje antychrześcijańskie. Wyjście poza „Ja zawodowe” – podkreślam: wyjście, a nie odrzucenie, gdyż bez fachowców świat zawaliłby się i umarł z głodu – tak więc wyjście poza „Ja zawodowe”, w tym także artystyczne, jak to jest w moim przypadku, pozwala dotrzeć do pierwszej płaszczyzny tego, co w nazwałem w tytule Nową treścią.
Encyklika Papieska poświęcona pracy zaczyna się od słów „czyń ziemię sobie poddaną…” – i tu rodzi się znak zapytania. Czy dalszy podbój przyrody jest nadal najważniejszym posłannictwem działalności ludzkiej na ziemi? Uważam, że ten etap się zakończył. Zarówno świat roślin, jak i zwierząt został opanowany i uprzedmiotowiony. Dalszy podbój grozi zniknięciem tego, co dzikie. A to, co dzikie jest naprawdę naturalne. Wszystko to, co uprawiane i hodowane jest w mniejszym lub większym stopniu zdeformowane. Często dopiero w sytuacjach kryzysowych odwołujemy się do różnych naturalnych praw. Można powiedzieć, że tylko w tych niedobitkach dzikości znajduje się naturalny instynkt życia. Człowiek cywilizowany może go zagubić, czego dowodem jest zatruwanie powietrza i wody. Dzisiaj człowiek zamiast podboju przyrody musi wziąć na siebie odpowiedzialność za istnienie życia na ziemi. Sytuacja ta jest dla ludzkości zupełnie nowa. Zasklepiając się w specjalistycznym „Ja zawodowym” nie jesteśmy w stanie jej sprostać i popadamy w coraz głębsze sprzeczności.
Kiedy przed laty, konkretniej w latach sześćdziesiątych, na zebraniu rzeźbiarzy powiedziałem, że może się zdarzyć sytuacja, iż w pustyni miejskiej zielone drzewko może okazać się bardziej wartościowe od najlepszego pomnika, koledzy artyści obrazili się na mnie i w dodatku oskarżyli mnie o to, że takim gadaniem odbieram im chleb. Ja jednak uważam, że np. w Nowej Hucie na Alei Róż lepsze byłoby jakieś zielone drzewo, niż pomnik Lenina, niezależnie od tego, czy jest to dobre, czy złe dzieło. W innych dziedzinach sprzeczności są o wiele bardziej dramatyczne. Przykładem może być inżynier-chemik lub kierownik fabryki, który produkuje niezbędne dla przemysłu, a także dla rolnictwa składniki, trując jednocześnie otoczenie. Nawet zawód kierowcy popada w sprzeczność z przyrodą. Każde uruchomienie samochodu – ja akurat takowego nie posiadam – może powodować mieszane refleksje. Narosły sprzeczności między koniecznością podjęcia odpowiedzialności za życie na ziemi, a dążeniem ludzkości do lepszego, wygodniejszego bytowania. Dążenie to wydaje się być procesem nieodwracalnym i niekiedy luksus zaczyna funkcjonować jako coś niezbędnego. W efekcie przyroda staje się czymś, co nie jest niezbędne. Sprzeczność ta powoduje, że balansujemy stale między Trudem istnienia a Nieznośną lekkością bytu.
Tak więc odpowiedzialność za życie oraz obrona tego, co naturalne, poprzez przyznanie podmiotowych praw przyrodzie, jest pierwszą płaszczyzną Nowej treści.
Drugą płaszczyzną Nowej treści jest to, że podmiotowość staje się wartością w działalności ludzkiej.
Równolegle do podboju przyrody, w ciągu rozwoju cywilizacji następowało autouprzedmiotawianie człowieka poprzez tworzenie różnych doktryn porządkujących współżycie, czy stylów hierarchizujących wartości. W przeszłości miały one zasięg regionalny, natomiast w XX wieku, dzięki zdobyczom techniki i nauki, możliwy stał się zasięg światowy. Dzisiaj, pod koniec stulecia, można z dużą dozą pewności powiedzieć, że nie udało się stworzyć stylu hierarchizującego wartości, charakterystycznego dla naszego wieku i takiego, w którym „Ja zawodowe” mogłoby się w pełni realizować. Chociaż od początku wieku powstawały różne koncepcje określane niekiedy jako epokowe dokonania. Takie starania czynione są do dzisiaj.
Po wielu doświadczeniach, których kosztem był ogrom ofiar, okazało się, że wizja świata według jednej doktryny, nawet najwspanialszej, w samej swojej istocie jest zawsze groźbą. Zagrożenie to uświadomił wielu ludziom dopiero – chyba jako pierwszy – generał Charles de Gaulle, który upowszechnił termin totalitaryzm.
Już od XIX wieku, przeciwko wielkim koncepcjom uogólniającym rozwijała się w parciu o tradycje liberalne działalność w obronie wartości indywidualnych, subiektywnych. Głoszona była głównie przez myślicieli, filozofów egzystencjalistów. Ale także była manifestowana dziełami artystów takich jak van Gogh, czy pisarzy takich jak Dostojewski. To im właśnie rzucił wyzwanie Lenin twierdząc, że nie ma ludzi niezastąpionych.
Ten chaotyczny spór między zwolennikami różnych „izmów” stylistycznych i doktrynalnych z jednej strony i zwolennikami koncepcji indywidualistycznych z drugiej, doprowadził w ciągu XX wieku do sytuacji, w której niemal żadna poważna wartość nie może być utrwalona. W tym miejscu chciałbym zacytować charakterystyczne słowa dwóch wybitnych ludzi zajmujących się sztuką: Marcela Duchampa i Stanisława Ignacego Witkiewicza. Zarysowały one z dużym wyprzedzeniem czasowym dramatyzm tej sytuacji. Marcel Duchamp powiedział: rzucę butelkę, a oni zrobią z tego dzieło sztuki, a Ignacy Witkiewicz wielokrotnie przepowiadał, że nadchodzi era sztuki bezsensu. Sarkastyczne powiedzenie Marcela Duchampa (nazywanego przez Ignacego Witkiewicza Blagą Duchampskim) ujawnia istnienie takich rynkowych, reklamowych i propagandowych mechanizmów wytworzonych przez cywilizację, które są w stanie wylansować każdy, nawet najbardziej pusty gest i przedstawić go jako wartość, jako wybitne dzieło.
W ten sposób, poprzez fetyszyzację, zostaje wypaczona i w końcu ulega dewaluacji najistotniejsza wartość podmiotowa jednostki, jaką jest NIEPOWTARZALNOŚĆ. Wyżej wymienione mechanizmy zapewniają jednak autorowi wielki rozgłos, a dzieło staje się powszechnie znane.
Marcel Duchamp zgodził się na taką rolę, przyjmują postawę Nieznośnej lekkości bytu i funkcjonował – jak mówiono – w roli dandysa nowojorskiego. S.I. Witkiewicz natomiast, ciągle ostrzegając przed katastrofą, w momencie szczytowego bezsensu jaki go otoczył na skutek zmowy dwóch totalitaryzmów dowodzonych przez supergangsterów światowych Hitlera i Stalina, odebrał sobie życie. Pomimo wstrząsu wojennego uprzedmiotawiające mechanizmy doskonaliły się i doskonalą nadal w sytuacji pokojowej. Artyści stają się idolami, a w muzeach powstają zbiory fetyszy zamiast kolekcji wartości godnych ochrony.
Obserwujemy dzisiaj zjawisko powszechnej niemal idolatrii. Zewnętrzny ogląd mówi np. że tysiące ludzi oklaskuje wybitnego artystę rockowego, ale jest to w dużej mierze tylko pozór. Kryje się za tym działalność menadżera, który metodami socjotechnicznymi, poprzez odpowiednią reklamę, potrafi ukształtować wielotysięczną widownię i z drugiej strony przedstawić tejże widowni wylansowanego przez siebie idola. To totalne uprzedmiotowienie widowni i artysty prowadzi do stanu opisanego przez Sörena Kierkegaarda na przykładzie bohatera tragicznego. Jest to stan całkowitego zaniku osobowości. Bohater tragiczny poświęca się dla ogółu, a ogół utożsamia się z nim. Jest tylko ta różnica, że tu bohater nie ginie, czyli że nie jest tragiczny, lecz przeciwnie często zarabia wielkie pieniądze. Jest za to kukłą w rękach bezosobowego menadżera. Należy więc przyznać rację autorowi dzieła „Bojaźń i drżenie. Choroba na śmierć” Sörenowi Kierkegaardowi, że nie w postawie bohatera tragicznego, lecz w postawie rycerza wiary należy szukać prawdziwej osobowości.
Rzecz w tym jednak, że w przeciwieństwie do bohatera tragicznego rycerz wiary nie jest wolny od strachu, nędzy i rozpaczy, lecz w swojej paradoksalnej sytuacji tkwi w strachu, nędzy i rozpaczy – doświadcza Trudu istnienia.
Myślę, że mimo, iż najistotniejsza cecha podmiotowości, czyli jej niepowtarzalność, została tak wypaczona, jak to poprzednio powiedziałem, pozostaje ona nadal jej istotnym wyróżnikiem. Obok niepowtarzalności można wymienić jeszcze inne cechy podmiotowości takie jak wola, wrażliwość, refleksyjność, a nade wszystko odpowiedzialność, która odróżnia podmiot od nawet najbardziej perfekcyjnego, żywego przedmiotu, gdyż ten nie jest odpowiedzialny za sytuację w jakiej się znajduje. W tym momencie należy przywołać przykłady zachowań, reakcji podmiotowych w sytuacjach krytycznych. Czyn Ojca Kolbe w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu można interpretować w różny sposób: jako przejaw wielkiej miłości bliźniego, albo tak ja to interpretował Jan Paweł II – jako przejaw wolności w morzu niewoli. Moim zdaniem Ojciec Kolbe, w sytuacji tak totalnego uprzedmiotowienia, jakim był obóz koncentracyjny, podjął odpowiedzialność za sytuację w jakiej się znalazł i dokonał czynu czysto podmiotowej reakcji. Działanie było tak silne, że oprawcy zgodzili się na jego propozycję. Innym przykładem może być Jacek Kuroń, który z pobudek czysto podmiotowej odpowiedzialności za sytuację w Polsce pomagał robotnikom w 1976 roku organizując KOR.
Można podać więcej przykładów wskazujących na to, że wobec postępującego autouprzedmiotowienia ludzkości, cechy podmiotowe takie jak niepowtarzalność, wrażliwość, refleksyjność, wola i odpowiedzialność stają się coraz cenniejszymi wartościami. Ten właśnie fakt uważam za drugą płaszczyznę Nowej treści.
Trzecią i ostatnią płaszczyzną Nowej treści jest to, co dzieje się w dobie post-totalitarnej w tej części świata, w której znajduje się Polska. Jest to sytuacja również zupełnie nowa. Dobrze określają ją słowa Lecha Wałęsy wypowiedziane jeszcze w 1980 lub 1981 roku. Powiedział on, że skazani jesteśmy na twórczość. Później zmienił zdanie i opowiedział się za wprowadzeniem w Polsce sprawdzonych gdzie indziej metod, systemów.
Uważam, że takiej możliwości nie ma, ponieważ nie ma i nie może być nigdzie na świecie żadnych sprawdzonych metod wychodzenia z tego paradoksu, w którym się znaleźliśmy. Wyroku skazującego nas na twórczość raczej więc nie unikniemy.
Niepodległość, a także względny dobrobyt narodów tego regionu świata, w którym znajduje się Polska, zostały bowiem złożone w postaci ofiary: po pierwsze na ołtarzu sprawiedliwości społecznej, a po drugie na ołtarzu pokoju po drugiej wojnie światowej. Mimo, że sprawiedliwość społeczna okazała się zbrodniczą utopią, tkwimy w tej paradoksalnej sytuacji. Raz oskarżani jesteśmy o niebezpieczny nacjonalizm, innym znowu razem widzą w nas idoli odradzającej się podmiotowości narodowej, jak to miało miejsce podczas powstawania Solidarności. Ten właśnie sprzeczny osąd określa chyba istotę tego, co się tutaj dzieje, a co jest również ważnym doświadczeniem dla świata. Zachodzi tu bowiem proces, w którym następuje ostre i wyraźne rozróżnienie między tym, co nazywamy podmiotowością narodową, odczuwaną po doświadczeniu przetrwania presji totalitarnej jako naturalna, niezbywalna wartość, a tym, co nazywamy nacjonalizmem, który spowodował tyle tragedii w historii i jest zmorą ludzkości do dzisiaj. Wystarczy wspomnieć ciągle to tu, to tam wznawiane wojny, terroryzm, czy choćby bestialstwo kibiców sportowych. Z naszego miejsca, po doświadczeniu na własnej skórze totalitaryzmu, widać wyraźnie, w którym miejscu powstaje deformacja nacjonalistyczna, której właśnie totalitaryzm jest ostatnim ogniwem. Następuje ona wtedy, kiedy naród utożsamia się z tworzonymi przez siebie, ale nie tylko przez siebie, przedmiotami jakimi są np. państwo, religia, ideologia.
Tylko poprzez całkowite uprzedmiotowienie się wobec hitlerowskiej Rzeszy mógł naród niemiecki, oczywiście nie cały, dojść do takiej potwornej deformacji, iż posyłał do komór gazowych inne narody, takie jak naród żydowski, czy cygański. Naród ten zdeformował swoje plemienne „my” kompleksem wyższości. Błędnie nazywa się to czasem barbarzyństwem, ponieważ nie miało to nic wspólnego z pierwotną, nieświadomą brutalnością, lecz było zdeformowanym zdziczeniem wysoko cywilizowanego człowieka.
Deformacja następuje więc wtedy, kiedy pierwotne, plemienne „my” zostaje uprzedmiotowione, kiedy staje się zastygłe i nie ma żadnych szans dojścia do „my” transcendentalnego – oczyszczonej świadomości. Wartością jest wtedy to, że jesteśmy lepsi od innych. Wobec tego innych można, a może nawet należy, zniszczyć.
Otwarciem w kierunku „my” transcendentalnego staje się sytuacja, kiedy nie czujemy się lepsi od innych, ale wiemy, że jesteśmy inni od innych. Wartością staje się to, że jesteśmy niepowtarzalni, tak jak niepowtarzalni są inni. Następuje przełamanie błędnego koła totalizmu w kierunku pluralizmu. Dopiero na tak pojmowanym „my” pierwotnym, plemiennym można budować osobowość narodową. Świadomość jej niepowtarzalności wyklucza możliwość narzucenia czegokolwiek innym. Nacjonaliści natomiast akcentują nie to, co szczególne, lecz to, co daje się uogólnić i uważają, że posiadają lepszy światopogląd, lepszą religię, wyższą cywilizację, że są po prostu lepsi i dlatego czują się upoważnieni do podboju. Najtrafniejszą definicję w tym względzie stworzył George Orwell demaskując różne internacjonalizmy jako nacjonalizmy ideologiczne, religijne itp.
Na skutek odpodmiotowienia bliskie nacjonalizmowi mogą okazać się również różne utopijne wizje wyższej, uniwersalnej, ponadnarodowej społeczności ludzkiej. Ilustracją może być następujący przykład. Kiedy podczas stanu wojennego odbywał się w Polsce Międzynarodowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju, większość polskich intelektualistów z oczywistych względów (stan wojenny był jaskrawą pacyfikacją) zbojkotowała go. Wywołało to na kongresie pewne kontrowersje, ale raczej kuluarowe. Lecąc już w samolocie do Ameryki pewien wybitny naukowiec intelektualista udzielił wywiadu reżimowemu dziennikarzowi polskiemu. Wywiad ten przeczytałem w oficjalnej prasie. Na pytanie dziennikarza, co by wybrał, gdyby miał do wyboru – ludzkość czy naród – wybitny naukowiec odpowiedział, że oczywiście ludzkość, dodając iż naród polski musi to zrozumieć. Wybitny intelektualista żądał, aby naród polski pełnił nadal rolę ofiary na ołtarzu ludzkości, rolę jaką mu wyznaczono po drugiej wojnie światowej w Jałcie.
Ale to właśnie stało się niemożliwe mimo, że zmuszony do pogodzenia się z tą rolą, pełnił ją (wraz z innymi narodami znajdującymi się w podobnej sytuacji) przez wiele lat. Stało się to niemożliwe ponieważ doprowadziło do ruiny w tej części świata. Okazało się, że podmiotowość wyraźnie określonych, świadomych osobowości narodowych jest wartością niezbywalną. Trudno natomiast dopatrzyć się świadomej osobowości w wielu nacjonalistycznych ruchach terrorystycznych, a już w szczególności u kibiców sportowych, dla których świat ma zadziwiającą pobłażliwość. Myślę więc, odpowiadając wybitnemu intelektualiście, że to raczej świat będzie musiał przyznać wszystkim narodom prawa podmiotowego partnerstwa w inaczej już, bo bez upraszczających uogólnień, pojmowanej ludzkości.
Kiedyś przy jakimś sporze wybitny fizyk orzekł wyzywająco, że nie można myśleć pluralistycznie. Uważam, że konieczność wyjścia poza mentalność totalistyczną, taki właśnie próg stawia przed CONDITIO HUMANA. Tak więc, jak niemożliwe okazało się dalsze pełnienie ofiary przez naród polski, tak również niemożliwe wydaje mi się przyjęcie przez nas jakiejkolwiek innej roli w teatrze świata, którą by nam zaproponowano. Dlatego skazani jesteśmy na podmiotową twórczość.
Świat chce nas wpędzić w kompleks niższości dlatego, że jesteśmy nędzarzami. Jest to faktem, ale dotyczy tylko jednej, co prawda podstawowej, kategorii wartości, w której zasadniczym kryterium jest dobrobyt i poziom cywilizacyjny. Natomiast w kategorii wartości wyższych sytuacja jest inna. Nasz kapitał moralny, wyniesiony z niedawnej historii, jest o wiele wyższy niż np. Niemców. Mimo, że są oni obecnie bardzo bogaci, pod tym względem stoją znacznie niżej od nas. Również w kategorii wartości niezbywalnych, szczególnie takich jak np. język, sytuacja wygląda inaczej. Temu kryterium nie potrafią sprostać takie supermocarstwa jak Stany Zjednoczone, czy Związek Radziecki, które własnego, oryginalnego języka nie mają.
Myślę, że w dobie post-totalistycznej niewspółmierność wartości, czyli niemożności sprowadzenia ich do wspólnego mianownika, staje się niekwestionowaną oczywistością. Stąd wszelkie uogólnienia mają charakter redukcjonistyczny, a co z tym idzie uprzedmiotawiający.
Kończąc, chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do Sörena Kierkegaarda, z którego jeszcze dziś, albo właśnie dziś, śmieją się niektórzy cyniczni dowcipnisie dlatego, że uciekł on z domu publicznego. Uważam, że nie mają racji, ponieważ stojąc na stanowisku głoszonej przez siebie podmiotowej osobowości, nie mógł on skorzystać z usług domu publicznego bez uprzedmiotowienia innego człowieka. Tam to właśnie, w tym najstarszym, jak się mówi, zawodzie świata, w domu publicznym, dochodzi do zamiany zarówno „Ja pierwotnego”, biologicznego, jak i „Ja transcendentalnego”, czystej świadomości, na „Ja zawodowe”. Budowanie naturalnego, nie zdeformowanego współżycia, zarówno między jednostkami ludzkimi, jak i narodami, wykraczającego poza uogólniające mechanizmy uprzedmiotawiające, może być bowiem realizowane jedynie na bazie intersubiektywnego, interpersonalnego konsensusu. W tej właśnie interpodmiotowej strefie mogą powstać, a już istniejące mogą być docenione i utrwalone, autentyczne wartości, które wymieniłem przedstawiając trzy płaszczyzny Nowej treści.
Kraków, 1991