Maria Pinińska-Bereś
O M. (1996)
Już u początku mojej pracy czułam konieczność poszukiwania nowej definicji rzeźby.
Postulatem stała się forma rzeźbiarska niezależna od statuaryczności. Była to dramatyczna walka. Poprzez zerwanie z warsztatem rzeźbiarskim i narzucenie sobie niekonwencjonalnego systemu pracy, wziętego z dziedziny kobiecej aktywności pozaartystycznej, dokonałam w swojej pracy radykalnego przełomu. Znalazłam się w kręgu spraw kobiecych. Odrzucając to co konwencjonalne, musiałam sięgnąć do własnego „ja”. A to „ja” było kobietą z całym bagażem problemów swojej płci. Lecz treść to tylko jedna sprawa. Forma i jej problemy to były dla mnie zagadnienia ważne.
Wyeliminowałam ze swojej rzeźby ciężar.
Zawsze bowiem marzyłam o tym, abym bez niczyjej (męskiej) pomocy mogła swoje rzeźby nosić.
Od początku lat 70-tych moja rzeźba staje się miękka. Już w pierwszych latach 60-tych występowały miękkie dereczki przy Rotundach. Tkanina była wypychana, modelowana; gąbki oblekane i przy użyciu sił fizycznych, „wyporności” materiału modelowane i pokrywane akrylem – kolorem.
Jest to więc rzeźba modelowana, ale w zupełnie inny sposób niż konwencjonalny, i kolorowa. Kolor często służy modelunkowi i sferze znaczeniowej.
Nawiązałam pewien dialog z Moorem, pracując także nad wewnętrzną stroną formy. Już w „Gorsetach ich wnętrze było ukazane.
Uczestniczyłam przy narodzinach instalacji; mebelki, ich układy i wzajemne relacje były w pewnym sensie antycypacją dzisiejszej „mody”. Moje rzeźby składają się często s luźnych układów dwóch lub trzech elementów.
Ze względu na materiał moje prace noszą w sobie dramat przemijania. Było to zgodne z bezinteresownością młodości, jak i duchem czasu. A były to lata tuż przed pojawieniem się happeningu, a później perfomance. Prace robiłam na gorąco, nie dbając o ich późniejszą kondycję, gnałam do następnej i następnej. Wiele nie przetrwało. Większość wykonałam na skrawku podłogi koło swego legowiska. Do lat 80-tych nie miałam pomieszczenia do ich przechowywania.
Jeżeli chodzi o performance, to na początku brałam udział w „Koncercie morskim” Kantora; za jego przyzwoleniem robiłam własne działanie na plaży. Następnie uczestniczyłam w „Linii podziału” w Krakowie.
Pierwszy własny performance zrobiłam w 1976 roku jako zdarzenie będące punktem wyjścia do zbudowania sytuacji w galerii. Performaces lat 70-tych były często kanwą do budowania dzieła przestrzennego w galerii.
Lata 80-te przyniosły wątpliwości i zweryfikowały mój stosunek do perforamce’u. W 1986 w Lublinie umyłam ręce, na których miałam czarną i białą rękawiczkę, a słowo „performance” zostało przekreślone. Miało to być pożegnanie. Także nie robię dziś tych typowych, tak zdewaluowanych instalacji.
Kraków, IX.1996