Jerzy Bereś
O ZPAP (2011)
(Test został opublikowany w monografii 100 lat ZPAP. Monografia Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu Krakowskiego (1911-2011), ZPAP Okręg krakowski, Kraków 2011)
Związek powstał w czasie, kiedy nie było polskiej państwowości. Był to jeszcze okres rozbiorów. Zapisałem się do Związku w czasie, gdy ponownie nie było autentycznej państwowości polskiej. PRL był tworem narzuconym Polakom po II wojnie światowej przez ZSRR. To, co działo się w 20-leciu Polski niepodległej, która powstała po pierwszej wojnie światowej, trafiało do mnie jako historyczna legenda, opowiadana przez starszych kolegów. O tym jak rozwijał się Związek, skąd się wziął Dom Plastyków, jak to się stało, że w jego holu jest tablica poświęcona ofiarom okupacji niemieckiej, dowiadywałem się wpadając do klubu plastyków na partię szachów, podczas których przyszli, starsi koledzy rozpamiętywali te czasy.
Kontakt z młodymi artystami należącymi do Związku, miałem zanim się do niego zapisałem. Przygotowywali oni słynną Wystawę Młodych w warszawskim Arsenale. Wystawa miała się odbyć w 1955 roku, podczas Światowego Festiwalu. Ideą młodych artystów było wysłanie prac, które przełamywałyby, panujący od początku lat 50-tych, socrealizmu. Okazało się jednak, że to właśnie my, jeszcze studenci z pracowni Xawerego Dunikowskiego, mieliśmy odpowiednie prace. Xawery Dunikowski bowiem nie tolerował socrealizmu. Jego pracownia była azylem w czasach stalinowskich. Dlatego właśnie uczestniczyliśmy w tej wystawie. Ja posłałem tam postać – portret Dunikowskiego, który został przez jury przyjęty. Był w katalogu tej sławnej wystawy.
Do Związku zapisaliśmy się dopiero po dyplomie, na przełomie 1956/57 roku. Dzięki temu mogliśmy z Marią Pinińską-Bereś i Tadeuszem Szpunarem urządzić wystawę swoich prac rzeźbiarskich w galerii ZPAP na Łobzowskiej. Wystawa została potem przeniesiona na któryś z dziedzińców przy Rynku Głównym w Krakowie.
Pierwsze pismo, które otrzymałem ze Związku było niestety naganą. Chodziło o nasz spór z Akademią Sztuk Pięknych o pracownię na Helclów. Zachowaliśmy się jakoby niewłaściwie wobec rektora ASP, który był zasłużonym członkiem Związku. Pismo było podpisane przez prezesa Antoniego Kostrzewę.
Po przegranej walce o pracownię na Helclów, zostaliśmy z stamtąd wyrzuceni. Związek obiecał poprzeć nasze starania o otrzymanie nowo budowanych pracowni. Po wielu latach i z wielkimi kłopotami się to udało. Zarówno T. Szpunar, jak i my z Marią Pinińską, otrzymaliśmy nowo wybudowane pracownie. Nieco starsi od nas koledzy otrzymali wcześniej pracownie i mieszkania po X. Dunikowskim, który przeprowadził się do Warszawy. Wszystko to działo się w czasie, kiedy Dom Plastyków był bardzo żywym miejscem.
Jerzy Bereś w pracowni na Helclów przy portrecie profesora X. Dunikowskiego, 1953 lub 1954 rok.
Od 1955 roku działał tu Tadeusz Kantor. Z Marią Jaremą i Kazimierzem Mikulskim urządzali przedstawienia Teatru Cricot 2, na które zjeżdżali ludzie z całej Polski. Niedługo potem, w 1956 roku, nastąpiła tzw. popaździernikowa odwilż polska. Środowisko T. Kantora i Marii Jaremy urosło do rangi bohaterów, którzy oparli się socrealizmowi w czasach stalinowskich. W galerii pojawiały się wystawy awangardy. Po przedstawieniach Cricotu były jazzowe koncerty. Grał Kurylewicz i inni. Po jakimś czasie prezesem został wybrany profesor Wacław Taranczewski. Zostałem wtedy wybrany do Rady Artystycznej. Na jej posiedzeniach rodziła się w tym czasie idea Biennale Grafiki. Miało się ono przeplatać ze Spotkaniami Krakowskimi.
Na początku lat 60-tych Maria Pinińska-Bereś został wybrana do zarządu Sekcji Rzeźby. Prezesem Sekcji Rzeźby był w tym czasie Paulin Wojtyna. Wpadł on na pomysł urządzenia wielkiej wystawy rzeźby na krakowskich Plantach. Miałem co prawda kilka Zwidów, ale nie miałem ochoty ich na razie wystawiać. P. Wojtyna niemal zmusił mnie do tego. Zwidy na plantach stały się pewną sensacją. Przy montowaniu ich poznałem osobiście T. Kantora, który mi pogratulował i od tego momentu zrodziła się moja zażyła z nim przyjaźń.
Równocześnie, dzięki inicjatywie prezesa Wojtyny, w środowisku rzeźbiarskim dojrzewała koncepcja urządzenia dorocznego przeglądu – konkursu aktualnej twórczości rzeźbiarskiej. Chodziło o wyłonienie wyróżniającej się rzeźby roku. Prezes uzyskał zgodę Zarządu Okręgu, aby z końcem każdego roku można było w klubie Domu Plastyka zebrać i eksponować dorobek twórczy rzeźbiarzy. Załatwił nawet jakieś fundusze związkowe na nagrody i wyróżnienia. Były kłopoty z szachistami, którym stojące rzeźby przeszkadzały w koncentracji, był także problem zabawy sylwestrowej. W końcu udało się wszystko uzgodnić i w 1962 roku wystartowała pierwsza edycja „Rzeźby roku”. „Rzeźbą roku” został Zwid Drapieżca, który był wystawiony wcześniej na Plantach.
Piszę dokładniej o „Rzeźbie roku, których edycji było więcej, z dwóch powodów. Po pierwsze były one świadectwem tego, że nie wszystko w PRL było pod kontrolą UB, SB, czy partii. O tym mogę zaświadczyć osobiście. Drugi powód jest ważniejszy. Twórczość, która w tym czasie ujrzała światło dzienne w Krakowie za żelazną kurtyną, wyprzedziła o 20 lat, sztukę, która na przełomie lat 70-tych i 80-tych została określona jako nowa, młoda rzeźba brytyjska, i która zdobyła światową sławę. Niestety w „prowincjonalnym Krakowie” historycy sztuki tego do dzisiaj nie odnotowali.
W 1963 roku „Rzeźbą roku” został przez szacowne, profesjonalne jury, wytypowany mój kolejny Zwid Dzwon. Tuż po tym zostałem wybrany prezesem Zarządu Sekcji Rzeźby, w miejsce Paulina Wojtyny. I wtedy zaczęły się problemy. Na kolejnych, comiesięcznych zebraniach Sekcji Rzeźby, zaczęto przebąkiwać, szczególnie robili to młodzi rzeźbiarze partyjni, uczniowie Mariana Koniecznego, że Bereś wytypuje sobie jury i znowu dostanie nagrodę na „Rzeźbie roku”. Z tego powodu w 1964 roku nie wziąłem udziału w przeglądzie. Chyba zresztą cały Zarząd Sekcji nie uczestniczył w konkursie. Wtedy z kolei na zebraniach mówiło się, że czegoś na „Rzeźbie roku” brakuje. W związku z tym wymyśliliśmy sposób wyłaniania najlepszej rzeźby roku bez powoływania jury, a w drodze plebiscytu, w którym wzięłyby udział osoby z prestiżem, ale nie rzeźbiarze: malarze, graficy, historycy sztuki, muzycy itp. Na zebraniu całej sekcji rzeźby poprosiłem zebranych, aby podawali nazwiska osób, których osąd byłby dla nich interesujący. Każda proponowana kandydatura była następnie przegłosowana. Jeden sprzeciw powodował, że proponowana osoba odpadała. Do tak wyselekcjonowanych autorytetów Zarząd Sekcji Rzeźby zwrócił się z prośbą o przybycie do Klubu Plastyków, obejrzenie wystawy, wytypowanie wyróżniających się prac i następnie wpisanie swojego osądu na przygotowanych kartach. Na koniec zgromadzone w urnie karty zostały komisyjnie podliczone.
„Zwid piękny” (1963) i „Zwid dzwon” (1963) Jerzego Beresia na wystawie „Rzeźba Roku 1963”. Na drugi planie widać „Rotundę z wotami” (1961) i „Rotundę z łańcuchem” (1963) Marii Pinińskiej-Bereś. Wystawa odbywała się w kawiarni Domu Plastyka na ulicy Łobzowskiej.
Dzięki plebiscytowi „Rzeźba roku” stała się wydarzeniem środowiskowym. Nabrała też dodatkowego znaczenia, ponieważ do udziału w konkursie zostali zaproszeni artyści innych dyscyplin. Oczywiście warunkiem była przestrzenność zgłaszanych prac. Imprezie dodała też prestiżu panelowa dyskusja, jaką urządził T. Kantor w Krzysztoforach. I tym w razem „Rzeźbą roku” został wybrany kolejny zwid Zwid Żuraw. To zaczęło niepokoić władze partyjne w mieście. Ingerencji na razie jednak nie było. Jedynie sekretarz Komitetu Wojewódzkiego p. Loranc zainicjował w redakcji Dziennika Polskiego konkurs na recenzję o Rzeźbie roku”. Recenzje te były potem drukowane w katalogach wydawanych po każdej imprezie dorocznej. Po latach Maciej Gutowski, który był członkiem redakcji Dziennika Polskiego, powiedział mi, że nagrody za recenzje były przyznawane według następującego klucza.: kto bardziej „dołoży” Beresiowi, ten dostaje wyższą nagrodę. Ostatnia całkowicie niezależna „Rzeźba roku” miała miejsce w Klubie ZPAP na Łobzowskiej w roku 1966. „Rzeźbą roku”, wyłonioną w drodze plebiscytu, został Zwid Wielki Puławski. Podczas trwania wystawy przydarzyło się nieszczęście. Rzeźba Mariana Koniecznego spadła na szatniarza, który chciał coś tam przesunąć. To spowodowało, że następna impreza odbyła się w Pałacu Sztuki. Tu kontrola władz była już pełna.
W tym samym czasie prezesem Sekcji Rzeźby został wybrany towarzysz Marian Konieczny. Nowy Zarząd zrezygnował z plebiscytu, który wydawał się obiektywnym i miarodajnym sposobem wyłaniania wyróżniającej się twórczości. W to miejsce powołano odpowiednie jury. Na otwarciu wystawy „Rzeźby roku” w 1967, prezes Marian Konieczny stwierdził, że tym razem obok kryteriów artystycznych jury zastosowało również kryteria polityczne. „Rzeźbą roku” została praca Genowefy Nowak” pt. „Rażeni napalmem”. Chodziło o amerykańską wojnę w Wietnamie.
Jerzy Bereś, „Zwidy”, fotografia z końca lat 60. fot. Wojciech Plewiński.
Publiczne oświadczenia podobne do tego, jakie wygłosił prezes Sekcji Marian Konieczny, zdarzały jednak w środowisku artystycznym, w Polsce popaździernikowej odwilży, bardzo rzadko. Raczej wszystko było mocno zakamuflowane. Jeszcze kiedy byłem prezesem Sekcji, wraz z Wandą Czełkowską toczyliśmy przy koniaku z prezesem Zarządu Okręgu Józefem Kluzą niekończące się dyskusje. Odbywały się one po cotygodniowych zebraniach Zarządu Okręgu. Wtedy to J. Kluza przekonywał nas, abyśmy zapisali się do partii, dzięki czemu będziemy mogli robić na Sekcji Rzeźby, co nam się żywnie podoba. Ujmując rzecz ogólnie, od czasu prezesowania Związkowi przez profesora Wacława Taranczewskiego, Zarządy były pod większą kontrolą reżimu, niż np. wybieralne Rady Artystyczne, w których wielokrotnie zasiadałem. Prof. Taranczewski chcąc zaprotestować przeciw jakiejś decyzji władz w pewnym momencie zawiesił swoje funkcjonowanie. Młody działacz partyjny W. Buczek powiedział wtedy nonszalancko: no cóż zawiesił się i wisi.
Reżim PRL kontrolował wszystko to, co było drukowane. Ingerencje cenzury były częste. Natomiast fizyczne ingerencje, w to co było wystawiane na wystawach, zdarzały się sporadycznie. Nie wolno było ich w dodatku ujawniać. Pewne kłopoty mieli „Wprostowcy”. W 1970 roku zaaresztowano na czas trwania wystawy Grupy Krakowskiej jedną z moich prac. W 1986 roku, już po stanie wojennym cenzura nakazała mi zdjąć dwie prace z indywidualnej wystawy w Krzysztoforach. Zresztą już od 1968 roku, kiedy równocześnie z twórczością rzeźbiarską zacząłem uprawiać sztukę akcji, miałem we władzach PRL jakąś czarną kreskę. Ujawniało się to nie tylko w recenzjach po kolejnych „Rzeźbach roku”, ale także w atakach prasowych po innych moich manifestacjach. Prezes Józef Kluza powiedział mi poufnie, że skreślono mnie z listy uczestników Spotkań Krakowskich. Niezwykła sytuacja miała miejsce w Białymstoku, gdzie w BWA urządzałem dużą, retrospektywną wystawę. Na drugi dzień po uroczystym otwarciu przyjechał p. Sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Łukaszewicz i kazał wystawę zamknąć. Mnie już tam nie było i nic o tym nie wiedziałem. Dopiero po kilku miesiącach p. Janina Kraupe, która miała w Białymstoku wystawę, powiedziała mi o tym, łamiąc nakazaną tajemnicę. Tenże p. Łukaszewicz rozesłał poufny list do wszystkich BWA w kraju, w którym zakazywał pokazywania moich prac. Na szczęście dla mnie funkcjonowała w PRL, tym najweselszym baraku w sowieckim bloku, tzw. kultura studencka, były kluby, festiwale. Była także Grupa Krakowska z Krzysztoforami, no i przede wszystkim ZPAP.
Prace Marii Pinińskiej na „Rzeźbie Roku 1976 Polski Południowej”: „Lamentacje” (1976), na ścianie „Okno wiosną” (1976) oraz dokumentacja z akcji „List – latawiec” (1976). W przestrzeni wisi „List – latawiec”, Galeria BWA, Kraków, IV 1977.
Dla artystów, którzy nie mieli żadnego stałego zatrudnienia rola Związku była nie do przecenienia. Członkostwo w Związku dawało legitymację i pozwalało tworzyć na zasadzie uprawiania wolnego zawodu. Środowisko plastyków obok kościoła było największym skupiskiem zdziesiątkowanej przez hitlerowców i stalinowców elity intelektualnej Polaków. W czasach braku niepodległości to właśnie na elity intelektualne spada odpowiedzialność za obronę i utrzymanie tożsamości narodowej. Związek, jako największa w kraju korporacja profesjonalnych artystów, mimo pewnej dozy konformizmu, był terenem, na którym elity intelektualne mogły i realizowały swoją misję. Dzięki temu sztandar niezależności sztuki mógł zostać przeniesiony przez zapaść pojałtańskiej Polski.
Mój udział we władzach Związku był bardzo skromny. Byłem raptem przez jedną, czy dwie kadencje prezesem Sekcji Rzeźby. Koncentrowałem się raczej na twórczości. Tym bardziej, że przyszły wystawy zagraniczne i trzeba było się na tym skupić. Miałem kłopoty z uzyskaniem paszportu itp. W czasach PRL-u nie godziłem się kandydować na delegata na Zjazdy. Uważałem, że im wyżej w hierarchii związkowej, tym więcej wymuszania postawy konformistycznej. Zasiadałem w Radach Artystycznych, ale też tylko w Okręgu. To właśnie Rada Artystyczna Okręgu wybrała moją koncepcję i powierzyła mi organizację Ogólnopolskich Spotkań Krakowskich w 1975 roku.
Jerzy Bereś na „Rzeźbie Roku 1977 Polski Południowej” : „Ołtarz milczenia” (1977) i „Pax” (1976/1977), Galeria BWA, Kraków, III 1978.
Moja koncepcja była bardzo prosta. Przedstawiłem konkretną listę artystów, których chciałbym zaprosić do udziału w wystawie. Jedynym kryterium był prestiż artystyczny proponowanych osób. Wtedy Zarząd Okręgu zwrócił mi uwagę, że na liście jest za mało artystów partyjnych. Stwierdzono też, że na pewno nie dam sobie rady i zaproponowano mi partyjnego artystę jako wicekomisarza do pomocy. Odparłem, że BWA ma pracowników do pomocy i nie godzę się na żadne zmiany. I tak zostało. Ale podczas trwania wystawy miało miejsce nieprzyjemne zdarzenie. Antoni Haska, w ramach swojego projektu, zaplanował spotkanie z publicznością. Zbliżał się termin tego spotkania, więc poszedłem do BWA, aby załatwić sprawę rozesłania zaproszeń. Dyrektor BWA, pani Jóźkiewicz wyskoczyła na mnie: za dwa dni mamy ogólnopolski zjazd partii, a pan mi tu zawraca głowę jakimś Haską. Nie ma mowy i gdzieś pobiegła. Zszokowany wróciłem na Łobzowską do Domu Plastyka. W holu spotykam prezesa Zarządu Okręgu Antoniego Hajdeckiego. Antoni Hajdecki był moim kolegą z pracowni Dunikowskiego, ale również jakimś ważnym działaczem partyjnym. Mówię mu jaki mam kłopot. Zaraz to załatwię – odpowiedział. Jeden telefon wystarczył i zaproszenia na spotkanie z prof. Haską zostały rozesłane.
Antoni Hajdecki był prezesem Zarządu Okręgu przez wiele kadencji. Było to na zasadzie niepisanej umowy środowiskowej z reżimem PRLu. Taki konformistyczny kompromis. Hajdecki był jednak koleżeński i nigdy nie mówił wprost, jak Konieczny, o kryteriach politycznych w twórczości. Zdarzało się, że np. po moich manifestacjach w Koszalinie, Toruniu czy Lublinie, przychodziły do Zarządu Okręgu pisma od atakujących mnie lokalnych redakcji, w sprawie podjęcia przez Związek jakichś sankcji wobec mnie. To właśnie Hajdecki polecił, aby ktoś z Zarządu napisał pisma wyjaśniające w mojej obronie.
„Punkt obserwacyjny zmian w sztuce” (1978) eksponowany na fasadzie galerii podczas wystawy „Rzeźba roku 1978”, Galeria BWA, Kraków, III 1979.
Ta niepisana umowa uległa jednak zachwianiu w drugiej połowie lat 70-tych. Wtedy również w środowisku plastyków zaczęły narastać napięcia. Po wydarzeniach w Radomiu powstał KOR. W kraju zaczął funkcjonować drugi obieg informacyjny. Po tajemniczej śmierci Pyjasa powstała w Krakowie opozycyjna organizacja studentów. W tej sytuacji żelazny prezes Zarządu dla rozładowania napięć zwołał nadzwyczajne walne zebranie członków okręgu. Było to już chyba w 1980. Po sprawozdaniach zaczęła się dyskusja. Między innymi ja zapytałem Antoniego dlaczego nie zwołał dotychczas Rady Artystycznej. Kadencja była już mocno zaawansowana i ja jako przewodniczący Rady wielokrotnie się tego dopominałem. Według statutu jednak Radę Artystyczną mógł zwołać jedynie prezes Okręgu. Takich zarzutów było wiele i dyskusja stawała się coraz bardziej gorąca, przedłużała się. Ponieważ zrobiło się późno, postanowiono kontynuować zebranie na drugi dzień, ale i wtedy nie udało się zakończyć emocjonalnej dyskusji. W efekcie zebranie trwało trzy dni. W trakcie trzeciego dnia krytyka była już tak mocna, że towarzysz Antoni Hajdecki zrezygnował ze stanowiska prezesa Zarządu Okręgu. Tak zakończył się w Krakowie flirt plastycznej elity intelektualnej z reżimem. Piszę flirt, a nie dyktat PZPR, ponieważ mimo, że w kraju panowała dyktatura, to jednak w Związku przestrzegano zasad demokracji. Na koniec tego niezwykłego, trzydniowego zebrania, wybraliśmy nowego prezesa. Został nim młody solidarnościowy artysta Atilla Jamrozik.
Na posiedzeniu Rady Artystycznej, która wreszcie zaczęła się zbierać, Janusz Tarabuła złożył propozycję, aby w 1981 roku urządzić międzynarodowe Spotkania Krakowskie. Formułę międzynarodową miały mieć po raz pierwszy. Oczywiście poparłem tę propozycję i uchwała zapadła. Ponieważ przewidywaliśmy, że nie uda się zdobyć na ten cel zbyt dużych funduszy, postanowiliśmy, że Spotkania będą oparte wyłącznie na sztuce akcji. Komisarzami Spotkań zostali: Maria Pinińska- Bereś, Andrzej Kostołowski i Zbigniew Warpechowski. Chodziło o osoby, które miały rozeznanie w tej dziedzinie sztuki oraz kontakty zagraniczne.
Prace Jerzego Beresia podczas „Rzeźby Roku 1978”: od prawej strony „Ołtarz spełnienia” (1978), „Ołtarz zmian” (1978), „Dzieło otwarte” (1978), Galeria BWA, Kraków, III 1979.
W okienku wolności, jaki wywalczyła Solidarność, IX „Spotkania Krakowskie” niezwykle się udały. Artyści zagraniczni ze świata dopisali. Pani dyrektor Jóźkiewicz nie przeszkadzała, ponieważ została już wcześniej zwolniona. Komisarze mieli możliwość dysponowania pracownikami BWA według. własnego uznania. Również publiczność dopisała. Podczas mojej manifestacji na Rynku Głównym, gdzie rozpaliłem pięć ognisk (ognisko nadziei, wolności, godności, miłości i prawdy) były dosłownie tłumy. Jedynym mankamentem było to, że nie było czym poczęstować gości zagranicznych, bo w barku w galerii nie było czasem nawet herbaty. W czasie trwania imprezy odbywał się również konkurs na dokumentację fotograficzną, efekty którego zostały dołączone do wystawy. Zakończenie tych wyjątkowych Spotkań zaplanowano na 13 grudnia 1981. Zastanawiająca jest ta przypadkowa zbieżność dat. W tym bowiem dniu został wprowadzony stan wojenny.
Ponieważ Związek bardzo wcześnie i mocno poparł Solidarność spotkał go teraz podobny los. Może nie w takim samym stopniu, bo w środowisku krakowskim ze znanych mi artystów jedynie Zbylut Grzywacz został internowany. Ale w końcu, podobnie jak Solidarność, Związek został zdelegalizowany i stracił cały, gromadzony latami majątek.
Jerzy Bereś przy „Wózku romatycznym” (1975), „X Spotkania Krakowskie”, Galeria BWA, Kraków,13 XI – 13 XII 1981.
Wprowadzając stan wojenny reżim pojałtański bazował tylko na sile fizycznej. Duchowo Polacy byli już na trwale niepodlegli. Odpowiedzialność za ochronę tożsamości narodowej nie spoczywała już tylko na elitach intelektualnych, teraz o wszystkim zaczęły decydować masy. Środowiska artystyczne zareagowały na stan wojenny bojkotem. Życie kulturalne przeniosło się do sal przykościelnych, kościołów i mieszkań prywatnych. Nastąpił rozkwit tzw. drugiego obiegu kulturalnego i wydawniczego, zaczęła działać podziemna Solidarność. Powstało niemal podziemne, niepodległe państwo. Związek także działał pół konspiracyjnie. Ktoś musiał rozdysponować olbrzymią pomoc charytatywną, która napływała ze świata.
Zbieraliśmy się razem, Rada Artystyczna i Zarząd, w prywatnych mieszkaniach, albo w pracowni prof. Antoniego Haski na Akademii. Niestety środowisko się trochę rozpadło, ponieważ powstał pro reżimowy Związek Malarzy i Grafików (ZAR), także rzeźbiarze utworzyli osobny związek. Niemniej główny trzon ZPAP przetrwał delegalizację. Wśród niezłomnych powstał jednak poważny, ze względu na skutki jakie przyniósł, konflikt. Podczas konspiracyjnych zebrań został wykluczony z Zarządu kol. Leszek Dutka. L. Dutka był, jak zawsze, bardzo aktywnym członkiem sekcji malarstwa. Załatwiał wystawy zagraniczne, na których artyści sprzedawali prace w Niemczech. Załatwił jednak także we władzach miasta Krakowa stypendia dla członków Związku. Wszelkie pertraktowanie z władzami w czasie bojkotu wydawało się niedopuszczalne. Godność i honor były w tej wojnie reżimu z narodem ważniejsze niż fizyczna egzystencja. Kiedy jednak już w wolnej Polsce Związek został ponownie zalegalizowany i elity intelektualne przestały mieć znaczenie, nowo wybrany główny sąd koleżeński uznał zażalenie wykluczonego Leszka Dutki i skazał na naganę prezesów Atillę Jamrozika i Antoniego Haskę. Odwołali się oni do kolejnego, walnego Zjadu ZPAP. Sprawa ciągnęła się przez kilka zjazdów i w końcu zanikła. Gorsze jest to, że środowisko związkowe się podzieliło i jest to być może śmiertelna choroba. Sam Jamrozik pojawia się czasem na chwilę na zebraniach, natomiast Antoni Haska i jego otoczenie znikło. Mam osobiście wyrzuty sumienia, bo dzięki mojej namowie Antoni Haska zgodził się kandydować na stanowisko prezesa Zarządu Okręgu. Być może jednak nie jest to śmiertelna choroba dla środowiska, bo Leszek Dutka był i mimo wieku pozostaje bardzo aktywny. Założył klub malarzy. Mocno działają graficy dzięki istnieniu Triennale Grafiki.
„X Spotkania Krakowskie”, transport „Wózka romantycznego” z sali na piętrze w Galerii BWA na Planty tuż przed rozpoczęciem „Manifestacji romantyczne” Jerzego Beresia, Kraków, 18 XI 1981.
Rzeźbiarze niestety się nie odrodzili, mimo powrotu do związku wielu osób. Spotkania Krakowskie odbywają się bardzo sporadycznie. Wydaje się, że plastycy stracili prestiż elity intelektualnej. Mogłem to obserwować będąc już w wolnej Polsce aktywnym delegatem na wszystkich Zjazdach. Zgłaszałem wielokrotnie poprawkę do statutu, aby przywrócono wybieralne Rady Artystyczne. Ale nie przeszła. Proponowałem zmianę nazwy ze Związku Artystów Plastyków na Związek Artystów Sztuk Pięknych. Także to nie przeszło. Zasiadałem w Radzie artystycznej, ale już powołanej przez prezesa Zarządu Głównego Jerzego Woziwodzkiego. Miałem propozycję kandydowania na prezesa Zarządu Głównego, ale w międzyczasie zostałem wybrany prezesem Grupy Krakowskiej.
Jerzy Bereś pcha „Wózek romantyczny” ulicą Szczepańską w kierunku Rynku, Kraków, 18 XI 1981.