Maria Pinińska-Bereś
Przyroda i M. (1994)
Lepiej zawsze być z nią w kontakcie, przeżywać ją intensywnie, niż pisać o niej.
Znajduję się jednak w jej centrum, w umiłowanych Gorcach i choroba uniemożliwia mi aktywne jej odbieranie. Bo widok z okna to nie to.
Od dziecka żywiłam dla niej skrywany kult. Pamiętam silne przeżycie, gdy wyrwana z miasta znalazłam się nagle, wczesną wiosną, na co dopiero zaoranej ziemi. Miałam ochotę rzucić się na skiby, całować je, wąchać ten zapach, który zapamiętałam do dziś. Innym razem uciekłam latem z klatki ogródka, którego ścieżki i rośliny rosnące w szeregach znałam na pamięć. Biegłam na oślep w tę wspaniałość łąk i zagajników, aż znalazłam się w parowie. Doznałam olśnienia, czułam się jednością z mchami, porostami, z całym tym cudem, który mnie otaczał. Wtopiłam się w mchy, tarzałam się jęcząc z rozkoszy. Długo tam leżałam w bezwzględnym szczęściu.
Mieszkając później w ciemnej kamienicy, przy wąskiej ulicy na zadymionym Śląsku, godzinami wyczekiwałam na zmiany w konfiguracji chmur, jawiących się w małym wycinku dostępnego mi nieba.
Kontakt emocjonalny z naturą pozostał świeży i zawsze wytęskniony. W sztuce odbiły się te przeżycia pewnym niedoskonałym echem. W Świeszynie zauroczona naturalnym charakterem wzgórza nad jeziorem, pokrytego kamieniami narzutowymi, zbudowałam „Przenośny pomnik pt. Miejsce” (1979). Był to hołd złożony przyrodzie.
Moje akcje były konstruowane w obecności kontaktu z przyrodą, lub w jej scenerii: wysyłanie za pomocą wiatru Listu-Latawca w 1976, „Modlitwa o deszcz” (1977), „Sztandar Autorski” (1979), „Bańki mydlane” (1979), „Aneksja krajobrazu” (1980), „Transparent” (1980), czy „Żywy Róż” (1981), a nawet „Pranie II” w scenerii parku osieckiego z suszącymi się na słońcu wypranymi płachtami płótna.
W wielu akcjach elementy przyrody były budulcami akcji np. siła wiatru; kamienie, które znaczyłam swoim różem; śnieg – element niezbędny przy akcji „Transparent”; krzak róży, który został posadzony w „Żywym Różu”.
Zawsze jednak uważałam tę sferę przeżyć za bardzo intymną, i może dla tego nie wykorzystałam jej w pełni. Seks nie był – jak widzę to dzisiaj – sferą równie intymną, bo dzielony był jednak z drugim człowiekiem, bo zaistniał w moim doświadczeniu również jako czynnik społeczny. Za to przeżycia związane z przyrodą były bardzo osobiste i bez żadnych powiązań z innymi ludźmi lub aspektami społecznymi. Można powiedzieć, że takim aspektem mógłby być ruch ekologiczny. Ja jednak wzdragałam się tę oczywistość prawie „łopatologiczną”, jaką są treści ekologiczne, włączać do sztuki. Lepiej karmić bezpańskie koty, uratować psa. Pozostaje jeszcze działalność szersza, społeczna, która jest konkretna w odróżnieniu do aktywności deklaratywnej w sztuce.
I są ogródki, które są moją namiastką przyrody, tam też jest kontakt z ziemią i cud rozkwitającego kwiatu.
Ochotnica VIII, 1994