Jerzy Bereś
Wiesław Borowski: „Akt twórczy” Jerzego Beresia (1968)
(Tekst ukazał się w: „Współczesność”, nr 6, 1968, s. 8)
Jerzy Bereś, wybitny rzeźbiarz pracujący od kilku lat poza wszelkimi konwencjami obowiązującymi w tej dyscyplinie sztuki, używa do swej twórczości naturalnych materiałów, jak drewno, kamień, skóra oraz prostych narzędzi — siekiery, dłuta, piły. Tworzy dzieła przestrzenne, fascynujące surowością ich „pierwotnego” wyrazu i pełne mądrości konstrukcyjnej.
Jego rzeźby — przede wszystkim seria Zwidów — są znane z wystaw indywidualnych w Krakowie (Krzysztofory 1964) i w Warszawie („.Zachęta” 1966). Były eksponowane również na Biennale w Sao Paulo w 1067 r., gdzie spotkały się z wysokim uznaniem najpoważniejszych krytyków.
Ostatnio — w Galerii FOKSAL PSP — Jerzy Bereś był autorem i wykonawcą wydarzenia artystycznego, które polegało na zrealizowaniu rzeźby wraz z otoczeniem w obecności ok. 150 zaproszonych osób. W sali galerii został zgromadzony materiał do tej realizacji, a więc przede wszystkim drzewo. Było to dosłownie całe surowe drzewo wraz z konarami i gałęziami, którego pień pocięty był na 2-metrowe części.
Materiał ten ułożony został pośrodku sali tworząc rodzaj wielkiego stosu. Po wejściu publiczności autor owinięty na plecach i biodrach w białe i czerwone płótno, z grubym powrozem na szyi — przystąpił do pracy. Przy pomocy obecnych selekcjonował materiał, przesuwał i odrzucał kłody i gałęzie wybierając elementy potrzebne do realizacji. Odrzucony materiał „zabezpieczył” przez spryskanie go białą farbą. Na środku sali stanął wielki kloc drzewa, do którego artysta przymocował ociosane poprzednio długie, pałąkowate konary. Płótno, z którego stopniowo się odwijał, umocował na tej konstrukcji jak gdyby cięciwę wielkiego łuku. Wreszcie autor, który pozostał jedynie w kostiumie z dwóch kloców drewna, jak w dybach, przymocowanych bezpośrednio do ciała — przywiązał się do głównego pnia rzeźby, po czym na jednym z tych kloców podpisał się zieloną farbą, a na drugim odcisnął ślady swych dłoni. To był finał wydarzenia, którego ślady — a więc tę rzeźbę wraz z kostiumem z kloców oraz otoczeniem, które zostało zachowane po odejściu publiczności w niezmiennym stanie — można było oglądać w galerii wraz z dokumentacją fotograficzną.
Jerzy Bereś nadał wydarzeniu nazwę „Akt twórczy I”. Było to przedsięwzięcie niezwykle ryzykowne artystycznie, skoro autor narażał — przez bezpośrednie zbliżenie do publiczności procesu twórczego — swoją godność rzeźbiarza, tak powszechnie pielęgnowaną i tak wynaturzoną w tej dyscyplinie sztuki. Niezwykle trafne, naturalne zachowanie artysty zapewniło całkowity sukces w przeprowadzeniu podjętego zamierzenia. Artysta uniknął wszelkiego dydaktyzmu w demonstrowaniu procesu twórczego, uniknął zwykłego w podobnych wypadkach popisu sprawności, nie stwarzał wrażenia, że dzieli się z publicznością tajemnicami czy trikami warsztatowymi. Jako wykonawca nie nawiązywał ze świadkami żadnego kontaktu psychicznego. Osiągnął dzięki temu to, co było chyba celem „Aktu”: napięcie twórczej pracy — akcji oraz silne zaangażowanie (a także zażenowanie) u obecnych na sali ludzi.
Czy „Akt twórczy I” Beresia był happeningiem? Niewątpliwie miał on wiele cech happeningu. Przy porównaniach należy wziąć pod uwagę fakt, że happening w potocznej świadomości oznacza prawie wszystko, a przede wszystkim brak kontroli i ograniczeń w takiej czy innej sytuacji. Happening Beresia odznaczał się precyzją, sugestywnością i rytualną niemal pedanterią w przeprowadzeniu akcji. Przebieg zdarzenia i rozwój sytuacji, choć niezwykle prosty i naturalny, kierowany był skomplikowanymi prawami procesu twórczego. Trudno byłoby zresztą „Akt twórczy” zaklasyfikować do jakiegoś z istniejących typów happeningu na świecie i można sobie doskonale wyobrazić — znając poprzednią twórczość Beresia, że ten artysta zrealizowałby taki właśnie „Akt” nie znając nawet pojęcia happeningu, jakie wniosły na teren sztuki ostatnie lata.