Jerzy Bereś
Druga prezentacja żywego pomnika „Przepowiednia II”
9 V 1993
Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa
(akcja wykonana na otwarcie indywidualnej wystawy „JERZY BEREŚ. DOKUMENTY RZECZOWE MANIFESTACJI Z LAT 1967-1992. W 25 rocznicę paryskiego maja i polskiego marca” 10.05/20.06, Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa)
Opis manifestacji:
Wnętrze dużej sali w Galerii 1. W środku ustawione i zbudowane dokumenty rzeczowe Przepowiedni II. W przedniej części sali stoi niebieski wóz, tuż za nim wyrasta drewniany stos nad którym rysuje się na tle czarnego stropu konstrukcja łuku z biało-czerwoną cięciwą i strzałą. Ze strzały zwisa płachta juty z napisem PRZEPOWIEDNIA II. Przed akcją autor z pomocą drabiny wszedł nagi na stos i wmontował się w kompozycję zawiązując na sobie rozchylone do tej pory osłony biodrowe. Oficjalne otwarcie wystaw odbywa się w tym czasie w hallu Zamku. Drabina została wyniesiona, autor czeka na stosie na przybycie publiczności. W pewnym momencie drzwi się otwierają i niezwykle liczna publiczność wypełnia salę. Jacyś młodzi ludzie rozwijają transparent z napisem MY Z WARSZAWY, będący prawdopodobnie zaczepką wobec autora, który przybył z Krakowa. Unieruchomiony na szczycie stosu autor zwraca się do zebranych i oświadcza, że ten „żywy pomnik” powstał 25 lat temu, 1 marca 1968 roku, w Galerii Krzysztofory w Krakowie. Mówi, że w manifestacji, którą zamierza przeprowadzić, pragnie wyjaśnić, co jest faktycznie jego dziełem, a co dziełem jego nie jest. Zdjęcia wiszące na ścianie, np. dokumentujące akcje 1968-88 jego dziełem nie są. Są wykonane przez fotografa. Autor bierze białą farbę i maluje pędzlem na swojej klatce piersiowej napis OPUS. Rozwiązuje osłony biodrowe i na swoim brzuchu maluje napis DEI. Oświadcza, że podobnie jak zdjęcia, jego dziełem nie jest również jego ciało. Białą farbą maluje pionową linię na fallusie. Drugą połowę maluje na czerwono i stwierdza, że jego dziełem jest „Przepowiednia” przewidująca, że wolna Polska wróci, co się spełniło. Podczas tej fazy manifestacji transparent MY Z WARSZAWY zostaje zwinięty. Autor zwraca się do obecnych z prośbą o ocenę wartości swojego dzieła. Ostrzega, że w czasach powszechnego relatywizmu nie jest to łatwe. Jako przykład podaje dyskusję o wartościach chrześcijańskich, do której na łamach Gazety Wyborczej wezwał pan Lityński. Stojąc nagi na stosie kontynuuje wywód. Jego zdaniem w pojęciu wartości chrześcijańskich tkwi jakiś zasadniczy błąd semantyczny, ponieważ użyty w nim przymiotnik przywołuje podział pionowy, oddzielający wartości chrześcijańskie od innych wartości. Stąd również jemu wydaje się, że zawisł nad nim kij, który należałoby przełamać. Drugi człon tego pojęcia – wartości – przywołuje jednak konieczność dokonania podziału poziomego, oddzielającego wartości od tego, co wartością nie jest. Ewangelia bowiem jest genialnym dziełem. Dekalog jest dziełem genialnym. Ale nie wszystko, co czynią i mówią chrześcijanie jest wartościowe. Wiele z tego, co czynią, a w szczególności z tego, co mówią jest kiczem. Dla przykładu: ostatnio chrześcijanin pan Marszałek Sejmu Kern powiedział, że nosi w spodniach narzędzie zbrodni, gwałtu. Moim zdaniem jest to narzędzie miłości – kończy swoje wystąpienie autor. Rozlegają się huczne brawa. Autor prosi o drabinę, schodzi ze stosu i wychodzi z sali.