Jerzy Bereś
Wyzwanie
25 IV 1994
Galeria Zachęta w Warszawie
w trakcie trwania wystawy Grupa Krakowska 1932 – 1994
Opis manifestacji:
Obszerna sala na piętrze, pierwsza po lewej stronie od hallu. Na ścianach wiszą obrazy. Rzeźby zostały na czas akcji usunięte. Na środku sali leży na podłodze powiększona rękawica wykonana z grubego, szarego płótna. Jest to rękawica jednopalczasta, długość ok. 35 cm, szerokość ok. 25 cm . Z rękawicy wystaje wsunięty do środka aktualny egzemplarz gazety codziennej „Rzeczpospolita”. Obok stoi stół, na nim butelka koniaku i kieliszki. Wokół ustawione w krąg krzesła dla publiczności.
Akcja. Zebrana publiczność oczekuje na rozpoczęcie akcji. Z sąsiedniej sali dobiega dudnienie. Po chwili pojawia się autor, toczy przed sobą gruby pniak drzewa.
Głos zabiera pani Anda Rottenberg, dyr. Zachęty. Autor zatrzymuje się i czeka na zakończenie przemowy. Jest nagi, na szyi ma pętlę z powrozu, jego fallus pomalowany jest na biało-czerwono. Po przemówieniu wtacza z łoskotem pień na środek sali. Stawia go pionowo i wtedy ukazuje się na nim duży napis RZECZ NIEPOSPOLITA. Podnosi leżącą rękawicę i oświadcza, że przyjmuje wyzwanie jakie ona symbolizuje. Mówi, że jako obywatel III Rzeczpospolitej akceptuje w pełni demokrację, ale demokracja jest jedynie koniecznym warunkiem swobodnej działalności. Stwarza możliwość, ale nie gwarantuje zaistnienia jakichkolwiek wartości. Autor wyjmuje gazetę z rękawicy i stwierdza, że nie to co pospolite, lecz to co szczególne, niepospolite staje się wartością, która może być szanowana i chroniona. Kładzie pustą rękawicę na pniu i rozkłada na niej gazetę. Zdejmuje powróz z szyi, wkłada w oczko pętli jeden arkusz gazety i zaciska pętlę. Odkłada powróz „ze skrzydełkami” na pniak, na leżącą tam rękawicę. Bierze następnie ze stołu zieloną farbę i maluje na przedzie swojego ciała literę S.
Odkręca butelkę, nalewa koniak do kilku kieliszków, a na plecach maluje czarny krzyżyk. Mówi dalej, że tylko to, co szczególne, niepospolite staje się częścią składową kulturowej tożsamości narodowej. Wiedzieli o tym zaborcy i różni okupanci. Schlebiali i kokietowali to, co pospolite. To, co niepospolite natomiast bezwzględnie zwalczali, niszczyli. Stąd mord w Katyniu, wielkie wywózki, prześladowania uczonych, profesorów… Tylko wyraźnie wyartykułowana kulturowa tożsamość narodowa może zapewnić partnerstwo w kontaktach międzynarodowych. To, co pospolite może być przyjmowane nawet gościnnie, jako egzotyczny folklor, ale nie ma szans na partnerskie potraktowanie. W trakcie mówienia autor na przemian maluje litery na ciele, rozlewa koniak do kieliszków i zaciska płachty z gazety w kolejnych węzłach.
Z powrozu sterczy już wiele „skrzydełek”. Autor mówi dalej, że dzisiaj zagrożeniem dla naszej kulturowej tożsamości nie są jednak zaborcy ani okupacja, ale zawirowanie świadomości samych Polaków, które doprowadza do odwrócenia, postawienia na głowie, zasadniczej hierarchii wartości. Ważne staje się wszystko to, co zbywalne, kosztem tego, co niezbywalne. Jakby na przekór tym słowom z zielonych liter na ciele układa się w tym momencie słowo SENS. Autor wiąże teraz powróz w taki sposób, że powstaje wieniec udekorowany gazetą „Rzeczpospolita”. Zakłada go przez głowę na ramiona, a na leżącej na pniu rękawicy składa zielony podpis i aktualną datę. Bierze następnie rękawicę do rąk i wchodzi na pień. Z wieńcem na ramionach, zielonym napisem SENS na przedzie ciała, fallusem pomalowanym na biało-czerwono, stoi na pniu i prezentuje widzom dzieło zatytułowane „Rzecz niepospolita”.
Tytuł wypisany jest na pniu. Z tej wysokości autor oświadcza, że w imieniu artystów i stając w obronie wartości niezbywalnych, które stanowią naszą kulturową tożsamość narodową, rzuca wyzwanie władzom III Rzeczpospolitej i mecenatowi polskiemu. W tym momencie na podłogę Narodowej Galerii Zachęta pada rękawica. Autor schodzi z cokołu, zdejmuje z ramion wieniec i układa go na pniu. Na koniec zaprasza zebranych do wypicia koniaku.
Komentarz autorski:
Myślę, że nie było to działanie z premedytacją, ale raczej zbieg okoliczności, że równocześnie w ten sam dzień, o tej samej godzinie, w Centrum Sztuki w Al. Ujazdowskich odbyło się otwarcie wystawy i spotkanie z Kosuthem i Kabakowem. W płaszczyźnie symbolicznej taka konfrontacja w tym samym mieście i tym samym czasie była dla mnie czymś niezwykłym, ze względu na mój kilkudziesięcioletni spór z konceptualizmem jako duchampowską spuścizną. W płaszczyźnie konkretnej zderzenie to było dla mnie przykre, ponieważ „cała snobistyczna Warszawa” pobiegła do Kosutha. Chociaż ponad 80 osób, poważnej i młodej publiczności, było w Zachęcie. Nawiasem mówiąc środowisko Centrum jest przesiąknięte snobizmem w stopniu całkowitej impregnacji. Mimo, że dokonałem tam dwóch manifestacji w obecności niezwykle licznej publiczności oraz urządziłem dużą, indywidualną wystawę, w „Obiegu”, piśmie wydawanym przez Centrum, nie ukazało się ani jedno zdanie na ten temat. Stąd przypuszczam, że celowo nie skorygowano terminów imprez, bo między obiema instytucjami panuje bardzo dobra komitywa. Smutne, ponieważ wiele osób usprawiedliwiało przede mną woją nieobecność Kosuthem. Choć Kosuth od wielu lat nie trudzi się twórczością. Raczej jego zabiegi dotyczą utrzymania raz zdobytego prestiżu.